wtorek, 3 grudnia 2013

Liczę na Oscara !

- problemy rodzinne,
- wyprowadzka z domu do akademika,
- motyw zdrady,
- rozstanie,
- rekonwalescencja,
- wielki powrót.

Tak.. to właśnie krótkie streszczenie ostatnich sześciu miesięcy, w czasie których nie pisałam.
No działo się, działo. Żałuję, że nie mam tego wszystkiego na kamerze, bo chyba bym dostała Oscara..
Oto opuścił mnie "mój Romeo" na aż! 12 godzin.. Nagle stwierdził, że mnie nie kocha.
W wielkiej żałobie w ciągu kolejnych 5 minut pozbyłam się wszelkich pamiątek po związku, zadzwoniłam do niego z rykiem i nawet zaczęłam się godzić z zaistniałą sytuacją (chociaż szło mi co prawda średniawo, no ale czego się spodziewać godzinę po "rozwodzie")...
No i gdy tak się "godziłam" z tą sytuacją rycząc i nie śpiąc do godziny 4:30 zadzwonił On i nastąpił nagły zwrot akcji. Nagle okazałam się znowu jego wielką "Big Love"... (podobno przemyślał sprawę i stwierdził, że nie może beze mnie żyć). 
Wiem.. że piszę ironicznie, ośmieszając troszkę jego osobę, no ale co jak co, w tej kwestii akurat mu się należy.. A żeby jeszcze poszło o jakąś obcą dziewczynę..
Ale nie.. Jego nową-starą "miłością" na te 12 godzin, w trakcie których mnie 'nie kochał', była jego eks..

I do tego ściemniał. Według mnie kłamstwo w istotnej sprawie to najgorsza zbrodnia jaką jeden człowiek może wyrządzić drugiemu.
No ale mniejsza z tym.. Dałam sobie dwa tygodnie na przemyślenie sprawy..
Prawda jest taka, że i tak zamierzałam do niego wrócić (pomimo tego, że sama wcześniej miałam wątpliwości co do niego czuję).
Zaprzeczyć bowiem nie mogę, że było mi go brak.. I głupio byłoby zaprzepaścić 15 miesięcy związku.
Brałam jednak pod uwagę jeszcze jedną wersję, aczkolwiek dobrze, że pozostała ona jedynie w moich ówczesnych pragnieniach, ponieważ patrząc na TO teraz, stwierdzam, że nic głupszego nie mogłabym zrobić..

Ech.. mówię zagadkami. No, ale cóż.. temat tego wymaga.
Skończyło się oczywiście na powrocie i tak oto przędziemy sobie dalej nasz cienki żywot.
A. stara się.. Nie powiem. I w sumie pomału znowu się do niego przekonuję..

Ale jedna myśl nie daje mi spokoju:
mój kumpel K. zdecydowanie za dobrze tańczy..

środa, 12 czerwca 2013

"I że Cię nie opuszczę, aż do śmierci.."


Tak.. Jestem młoda, mam tysiące pomysłów na minutę. W życiu popełniłam już wiele błędów i z pewnością popełnię ich jeszcze drugie tyle.
Jestem osobą zwariowaną, zdarza mi się powiedzieć parę słów za dużo, ale.. potrafię kochać.
Umiejętność ta wygradza mi wszystkie niedociągnięcia mego charakteru.
Jest umiejętnością typowo ludzką, a zarazem całkowicie indywidualną.
Każdy człowiek kocha inaczej dziś i również inaczej będzie kochać jutro, lub za lat pięćdziesiąt.
W wieku młodzieńczym zazwyczaj po raz pierwszy mamy szansę z pełną świadomością powiedzieć słowo: KOCHAM.
Kocham, tzn. uwielbiam Cię jako całość. Twe ciało, charakter i duszę.
A może lepiej brzmiałoby to w kolejności: twą duszę, charakter i ciało?
W miłości bowiem, najważniejsze jest wnętrze człowieka.
Nie oznacza to oczywiście, że mamy się wiązać z osobą, która fizycznie w ogóle nas nie pociąga. O nie!
Mam na myśli jedynie fakt, że powinniśmy się z partnerem przede wszystkim dobrze dogadywać. Mamy przecież razem spędzić resztę naszego życia...
I oto poruszyłam właśnie centralną część mojego wypracowania.
Młodzi zaczynają wspólne życie. Kochają się, pragną siebie nawzajem, chcą być razem już na zawsze.
Z tego powodu decydują się zawrzeć związek małżeński.
Wymawiają słowa przysięgi: i nie opuszczę Cię, aż do śmierci..
Wyznanie to jest wielkim zobowiązaniem i powinniśmy być tego świadomi.
O ile początki miłości jawią się nam w kolorowych, płomiennych barwach , o tyle musimy wiedzieć, że świeża, ognista miłość ,nie trwa wiecznie.
Z biegiem lat wielkie zauroczenie mija. Kobieta dla mężczyzny nie jest już Top Modelką i odwrotnie - wymiary mężczyzny zaczynają odbiegać od standardowych wymiarów Supermena.
To właśnie ten moment jest prawdziwym sprawdzianem dla związku.
Jeżeli uczucie nasze oparte jest jedynie na cielesności, to czy będziemy w stanie dalej być razem? Wątpię..
Jeżeli natomiast darzymy się wielką przyjaźnią, wspieramy nawzajem, zawsze możemy na siebie liczyć, to cóż z tego, że na głowie żony pojawi się pierwszy siwy włos, a brzuszek męża zacznie wyglądać, jak średnich rozmiarów balonik? To przecież nic nie zmieni…
Osobiście podziwiam starsze małżeństwa. Są one dowodem na to, że prawdziwa miłość istnieje.
Ci ludzie wiele ze sobą przeżyli.
Czy pamiętasz jak w wielkiej kłótni starszy Pan zagroził żonie rozwodem?
Ale nadal są razem.
Czy pamiętasz jak w czasie choroby starsza Pani ocierała mężowi pot z czoła, bojąc się powiedzieć mu, w jak ciężkim jest stanie?
Przetrwali i to..
I to jest w tym wszystkim najpiękniejsze. Prawdziwą miłość według mnie widać w spojrzeniu. Nie w uściskach, nie w czułych pocałunkach, których z czasem jest coraz mniej, ale w spojrzeniu.
Babcia patrzy na dziadka. W spojrzeniu tym widać wzajemną zażyłość, spełnienie.
Tutaj nasuwa się na myśl pewna niezwykła ironia. Uświadamiamy sobie w tedy, że pomimo, iż dziadek w nocy straszliwie chrapie – babcia nie chciałaby innego dziadka.
Pomimo, iż dziadka denerwują ciągłe napominania babci – dziadek za tą babcią w ogień by skoczył.
Oni nie mogą bez siebie żyć. Jest to już coś bardziej w rodzaju przyzwyczajenia, niż miłości, ale ja to wolę nazywać po prostu uczuciem dojrzałym.
- I nie opuszczę Cię aż do śmierci !
Wiekowe małżeństwa wspominając te słowa powinny być dumne. Dumne z tego, że poznały całkowite znaczenie tego wyznania i pomimo tego, iż bywało ciężko są z sobą do dziś.
Wykonały dane im przez Pana Boga zadanie.